Matura to egzamin, którym straszeni jesteśmy od maleńkiego.
Egzaminy to nasz chleb powszedni, kiedy już w trzeciej klasie pisaliśmy dumnie nazwany „egzamin trzecioklasisty”, sztucznie wywierany stres na dzieci. Potem kolejne testy, niektórzy mieli okazję jeszcze pisać egzamin szóstoklasisty, potem egzamin gimnazjalny lub ósmoklasisty i wreszcie, najważniejsza ze wszystkiego, matura. Przy każdej okazji testowania naszej wiedzy, każdy przypominał nam, że tak trzeba albo że to przygotowanie do późniejszych, bardziej istotnych testów. Nic dziwnego, że kiedy nadchodzi ostatni rok szkoły średniej, uczniowie przekonani są, że kilka dni maja przesądzi ich całą przyszłość, a wyniki maturalne są niemalże jedyną dostępną miarą jakości szkół. Czy jest to jednak choć w połowie adekwatny autorytet jednego egzaminu?
To, co matura robi dobrze.
Zacząć należy od tego, co tak właściwie możemy zmienić jednorazowym sprawdzianem, w dużej mierze opartym na zadaniach zamkniętych, gdzie uczeń nie musi koniecznie wykazywać się umiejętnościami, kreatywnością czy błyskotliwością, a najważniejszym jego zadaniem jest przepisywać fakty przeczytane w podręcznikach, które zapamiętał, a teraz musi nimi wypełnić odpowiednie rubryki. Odpowiedź najprawdopodobniej brzmi — niewiele. Oczywiście, jesteśmy w stanie skontrolować, ile tych faktów zostało zapamiętanych i z jakim marginesem błędu, doszukać się też można tego, że wymagana jest zdolność działania pod presją czasu i stresu. To są jednak cząstkowe umiejętności spośród tych, które mogą pomóc nam w życiu. Podsumowując, jeśli Twoja wymarzona kariera oparta jest na posiadania ogromnej wiedzy, w której możesz dowolnie przebierać w sytuacjach, kiedy Twój mózg zalany jest kortyzolem, matura świetnie sprawdzi Twoje kompetencje. Przykładem takiej kariery może być lekarz, problem jednak, że nie tylko na faktach dobry medyk stoi. Poza dogłębną znajomością anatomii trzeba choćby mieć wysoko rozwinięte umiejętności komunikacyjne, które są kompletnie przemilczane w naszym systemie edukacyjnym.
Początki egzaminów ogólnonarodowych.
Cały system egzaminacyjny wywodzi się już z czasów starożytnych, głównie Chin, ale dzisiejszy kształt zawdzięcza dwudziestowiecznym biznesmenom amerykańskim. Henry Fischel, nazywany ojcem egzaminów, który z narodowych standaryzowanych testów zrobił niejako maszynkę do zarabiania pieniędzy. Dla uniwersytetów taki system był ogromnym ułatwieniem, wcześniej studenci przyjmowani byli na podstawie rekomendacji lub własnych egzaminów wewnętrznych, jednak było to nieopłacalne i czasochłonne. Teraz można było zacząć przetwarzać tysiące kandydatów bez czytania długich listów
rekomendacyjnych. Super, prawda? Nie do końca, wieloletnia i złożona edukacja, indywidualny charakter każdego ucznia i dziesiątki niemierzalnych umiejętności zostały uproszczone do kilku wyników procentowych, a uniwersytety wprost przyznały, że to jedyna wartość człowieka to świstek papieru zapisany kilkoma literami i cyframi.
Umiejętności, których nam brak.
Prawie każdy wychodząc z systemu edukacji i podejmując pierwszą pracę zarobkową, zdaje sobie nagle sprawę, że są pewne kluczowe umiejętności, których nigdy nie miał okazji przetestować. Kiedy w ogłoszeniach o pracę widnieją wymagania takie jak: „wysoka kultura osobista”, „kreatywność”, „komunikatywność”, „dokładność”, często zadajemy sobie pytanie, czy te właśnie cechy nas dotyczą. Potrafimy co prawda określić w procentach jak bardzo dobrze znamy literaturę polską, ale w jakim stopniu dobrym liderem jesteśmy? To pozostaje wysoce subiektywne. I dobrze! Nie ma jednej twardej miary dla umiejętności miękkich, jak sama nazwa wskazuje, jednak całkowite pomijanie ich w egzaminach, również dobre nie jest. Ograniczanie profilu ucznia jedynie do tego, co można zmierzyć, niesamowicie upraszcza całą jego osobę. Młodzi ludzie powinni mieć możliwość ocenienia swoich umiejętności na podstawie złożonego portfolio, podsumowania ich wszystkich osiągnięć naukowych, kreatywnych i społecznych. Powinni mieć możliwość rozmowy z ekspertami w celu skonsultowania ich indywidualnych predyspozycji. Wystarczyłoby postawić w roli ekspertów nauczycieli, a wnioski wyciągnięte z takich konsultacji zachować w postaci rekomendacji, które służyłyby w trakcie rekrutacji do szkół. System ogólnych egzaminów nie musiałby być całkowicie porzucony, ocena umiejętności twardych stanowiłaby dodatek do opisowych ocen umiejętności miękkich. Taka zmiana wiązałaby się jednak z koniecznością wprowadzenia dodatkowych funduszy do systemu, który i tak jest opłacany za nisko. Nadal będziemy trwać w rzeczywistości, w której nie liczy się holistyczny obraz ucznia i każdy jego talent, a zamiast tego najważniejszy jest twardy wykaz braków jego pamięci. Szkoda.
Coś się jednak zmienia. Na lepsze.
Nie trzeba być geniuszem, by zauważyć jak wiele niedoskonałości posiada obecny system. Jest nawet obszerna sekcja Wikipedii, która dumnie wytyka liczne problemy z tak zwanym „egzaminem dojrzałości”, z którą serdecznie zachęcam się zapoznać, wiele z tych problemów nie zostało poruszone w tym tekście. Z tego powodu powstało również kilka inicjatyw umożliwiających uczniom wykazanie się na szerszym polu niż tylko wiedza czysto akademicka. Świetną okazją jest na przykład Olimpiada Zwolnieni z Teorii, dzięki której można spróbować swoich sił jako lider, członek zespołu, zobaczyć poziom swoich umiejętności organizacyjnych, komunikacyjnych, kreatywnych i wiele innych. Niemało placówek oświatowych (niestety głównie niepublicznych) również stara się wprowadzać coraz więcej holistycznego spojrzenia na ucznia. Prywatne szkoły wyższe coraz częściej opierają system rekrutacji na listach motywacyjnych i esejach, co jest nowością na rynku polskim. Uczelnie zagraniczne postawiły taki krok już jakiś czas temu i w ten sposób przyszli studenci Europejscy muszą najczęściej jedynie wykazać, że dany egzamin zdali, a selekcja jest opierana na innych, bardziej indywidualnych czynnikach. Jest to droga, którą możemy podjąć, by przestać porównywać uczniów numerami i układać ich w rankingi. Nowoczesny świat wymaga zmiany myśli, która powstała w ubiegłym wieku.
0 komentarzy