Żyjemy w czasach szybkich zmian, możemy je zobaczyć na każdym kroku. Coś, co dzisiaj jest już normą, jeszcze kilka lat temu mogło być tabu — wiwat życie w Polsce, ale już was uspokajam — nie tylko tu świat szybko ewoluuje. Często trafiam na shortsy na Faceboku i YouTubie o przemijaniu, a dokładniej o standardach piękna i modzie, mimo że ja nie należę do tych „modnych”. Oglądając je, możemy mieć wrażenie, że odkąd istnieje „showbiznes” na czele z Hollywood to nasze życie jest ukierunkowane w pewien sposób. Dlaczego tak uważam i dlaczego mnie to tak bardzo boli?
A no dlatego, że będąc młodą dziewczyną czytającą „Bravo” w latach dwutysięcznych, dostawałam, co chwilę komunikaty, że jeśli będę szczupła, to będę szczęśliwa, jak te wszystkie dziewczyny na okładkach gazet, w serialach na Disney Channel czy w filmach takich, jak High School Musical, które oglądałam codziennie. To myślenie mam nawet do dzisiaj, lecz nie działa na mnie ono już tak mocno jak wcześniej. Dlaczego?
Będąc nastolatką z nadzieją na lepsze dorosłe życie, na studiach postanowiłam dokonać kilku zmian – zmiana diety na wegetarianizm, codzienna aktywność fizyczna (nawet dwie godziny dziennie każdego dnia), zmiana stylu ubierania – wszystko po to, aby stać się „idealna”, jak na obecne standardy przystało. Muszę wam się przyznać, że jestem upartym koziorożcem, więc cel swój osiągnęłam – stałam się szczupła, doprowadziłam się do wagi 45.5 kilogramów, co stanowiło u mnie niedowagę według wskaźnika BMI – nareszcie powinnam być szczęśliwa! Problem w tym, że tak się nie czułam. Teraz dostawałam komentarze, że jestem: za chuda, widać mi kości, nie mam piersi – więc nie jestem kobietą, chłopacy na kości nie lecą itp.
Uprzedzając wasze myślenie – nie, nie byłam chodzącym kościotrupem, to nie te geny, ale nadal nie czułam się szczęśliwa. Wtedy w mojej głowie toczyła się wojna, że nie jestem jeszcze wystarczająco chuda, aby zdobywać świat, jak te wszystkie pewne siebie i piękne dziewczyny, które widziałam w gazetach i telewizji (to jeszcze nie były czasy Internetu). Teraz będąc już starsza i ze starą wagą (czyli ponad 10 kilo niż moja niby wymarzona waga) słyszę pozytywne komentarze o mojej figurze, już tak bardzo też nie zależy mi na byciu idealną – może to kwestia wieku i z tego myślenia się wyrasta albo to też urok naszych czasów, gdzie możemy być w końcu prawdziwym sobą lub to kwestia tego, że nie używam portali typu Instagram.
Akurat bardzo cieszę się, że nie doświadczyłam czasów Internetu, gdy byłam nastolatką, bo widzę jak bardzo portale właśnie typu Instagram i ich influencerzy potrafią zmanipulować młode pokolenia, które, nie oszukujmy się, są bardzo podatne na to, co usłyszą. W czasach Marilyn Monroe ideałem kobiety była klepsydra – dla nas obecnie kobieta z nadwagą, która ma krągłości. Później nadeszły czasy anorektyczek, na które się załapałam, a które na szczęście odchodzą w zapomnienie. Niedawno ideałami były fit, wysportowane dziewczyny i umięśnieni chłopcy. Nie zaprzeczę, że ten trend jest nie dość, że piękny to jeszcze zdrowy dla nas (zarówno fizycznie jak i psychicznie). Obecnie walczymy z ciałopozytywnością, która czasami przechodzi w skrajności, jak promowanie sporej otyłości, jako stanu zdrowego i pięknego.
Jak pewnie się domyślasz — nie dasz rady być chodzącym ideałem! To, że dzisiaj lubimy dany typ sylwetki, uczesanie, kolor włosów i oczu, typ makijażu czy sposób spędzania wolnego czasu (bierny czy aktywny) nie oznacza, że za 10 lat nadal będziemy lubić to samo, bo trendy zmieniają się teraz w zastraszającym tempie. Także pamiętaj – bądź sobą, pokochaj siebie takim, jakim jesteś! To ty przeżyjesz swoje życie, nikt inny tego za ciebie nie zrobi, a za ich uwagi podziękuj i idź dalej przed siebie podbijać świat.
0 komentarzy